poniedziałek, marca 2

Czym jest dla mnie „Lee Schubienik”?




Kiedy zapowiedziałam na mojej facebookowej stronie konkurs, w którym do wygrania będą dwa egzemplarze mojej książki, planowałam połączyć to małe wydarzenie z postem na blogu, w którym objaśniłabym wszystkim zainteresowanym czym właściwie jest „Lee Schubienik”, wokół czego oscyluje jego fabuła i czego po tej książce możecie się spodziewać. Jak to jednak zwykle u mnie bywa, zaraz po rozpoczęciu pracy nad w/w postem zmieniła mi się koncepcja i stwierdziłam, że tym razem chciałabym się przed Wami nieco bardziej otworzyć.

Emocjonalny ekshibicjonizm jest mi totalnie obcy, mam wręcz problem z nazywaniem uczuć po imieniu (zupełnie jak moja bohaterka), chociaż przyznam, że w ostatnich artykułach udało mi się dość zgrabnie ująć w słowa to, czego w normalnych okolicznościach nigdy bym z siebie nie wydobyła. Z tego też powodu bawię się pisaniem i nie snuję marzeń o zostaniu zawodowym mówcą ;) Praca przy laptopie, w domowym zaciszu w zupełności mi wystarcza. Pod warunkiem, że nie ma dookoła mnie rozpraszaczy, które utrudniają mi pracę. A ostatnio jest ich niestety coraz więcej...

„Lee Schubienik” narodził się w mojej głowie z nudy. Nie będę udawała, że spłynęła na mnie niebiańska wena, bo nie miałoby to nic wspólnego z rzeczywistością. Znużona studenckim życiem, około dziesięciu lat temu, podczas jednego z ponurych wieczorów (no dobrze, nie przesadzajmy, lato chyba wtedy było) otworzyłam pustą stronę w moim edytorze tekstu i napisałam prolog, którego koniec końców w książce nie zamieściłam. Wyrzuciłam go zaraz po napisaniu pierwszego rozdziału. Tak strasznie nie pasował do całości, że nie wiem po co w ogóle go napisałam. Pojawiła się w nim jednak dwójka bohaterów, których postanowiłam w głowie zachować i ich historię kiedyś Wam przedstawię. Jeden z nich pojawia się zresztą w „Lee Schubieniku” i nosi charakterystyczny czarny kapelusz ;) Dodam też, że jest to mój ulubiony bohater, wzbudzający kontrowersje, ale niepozbawiony uroku osobistego. O tym jednak innym razem... ;)

Z początkowo niewinnej, dość banalnej opowieści, bazującej na utartych schematach zrodziło się coś trwałego, co zagnieździło się w mojej głowie na stałe. Wspominałam już wcześniej, że ile razy próbowałam zająć myśli jakąś inną historią, stworzyć coś nowego, ta powracała do mnie jak bumerang, nie dając o sobie zapomnieć. Zanim się zorientowałam (a trwało to ładnych parę lat), miałam przed sobą pełną bólu i cierpienia opowieść o ludziach, którymi rządzą emocje tak silne, że zmuszają ich do podejmowania działań, których w normalnych okolicznościach nigdy by nie podjęli.

„Lee Schubienik” nie jest typowym horrorem. Jest opowieścią o ludziach i targających nimi namiętnościach. 

Ból, strach, samotność. Pożądanie. Mnóstwo negatywnych emocji, spowitych oparami wszędobylskiej melancholii.

Jestem obecna w tej książce. W przemyśleniach niektórych bohaterów, w zręcznie zawoalowanych sugestiach, w głosie rozsądku, który czasem nawiedza Alicję. Trzeba jednak dobrze mnie znać, by wyłapać te wszystkie kąski. Nie ukrywam, że te najbardziej mroczne i emocjonalnie obciążające rozdziały powstawały pod wpływem silnych emocji. Gdy zmagałam się z chorobą bliskiej mi osoby, przelewanie na papier negatywnych uczuć koiło moją duszę i pozwalało spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Nie znalazło to odzwierciedlenia w samej fabule, bo dotyczy ona czego innego, jednak piętno negatywnych uczuć wpłynęło na klimat opowieści. Motyw przemijania, walki z samym sobą pojawia się w niej dość często. Chciałam stworzyć bohaterów, którzy nie są sztampowi, którzy są tak bardzo ludzcy, że czytelnik bez problemu odnajdzie w nich siebie. I mam nadzieję, że choć w minimalnym stopniu udało mi się to osiągnąć.

Do premiery „Lee Schubienika” pozostał miesiąc. Nie czuję już euforii na myśl, że moja książka ukaże się w całej Polsce. Zabrzmi to dziwnie, ale marzenia mają to do siebie, że największą moc mają wtedy, gdy pozostają niespełnione. To, co czuję obecnie to bardziej satysfakcja, że po latach zmagań z samą sobą udało mi się doprowadzić do końca coś, o czym zawsze marzyłam i do czego zostałam powołana. Uzmysłowiło mi też, że pisarska droga jest tą jedyną, którą chcę podążać :)

A „Lee Schubienik” to zaledwie początek :)