Pomysł
na tę krótką, filozoficzną wypowiedź narodził się w mojej
głowie, gdy podróżując, jak co dzień, elitarnym środkiem
komunikacji miejskiej w postaci autobusu MZK, i znużona otaczającym
mnie porannym zgiełkiem, poddałam się książkowym rozmyślaniom.
Jednocześnie mój wzrok, niemalże bezwiednie przeczesywał
przesuwającą się za oknami okolicę, a moje spojrzenie na ułamek
sekundy padło na spowite jesienną mgłą samotne drzewo. No tak,
drzewo jakich wiele, pomyślicie. Na tym drzewie siedział jednak
ptak. Faktycznie, niecodzienne zjawisko! Jakby na drzewach nigdy nie
siadały ptaki... Był czarny, piękny, lśniący, dostojny w swej
ciemnej elegancji. Chyba gawron. Znam się trochę na ornitologii.
Takie tam pokłosie moich dziecięcych zainteresowań...
Ów
gawron jednak zmusił mój rozespany jeszcze umysł do cofnięcia się
wstecz i obiektywnego spojrzenia na moją wcześniejszą twórczość.
Dlaczego nigdy nie byłam normalna i nie bawiłam się jak inne
dziewczynki w tzw. dom? Dlaczego zamiast tego wolałam wymyślać historie, gdzie nic nigdy nie było łatwe, a
bohaterowie moich dziecięcych opowiadań rzucani byli w ciemną
otchłań skomplikowanych relacji, z której nie było już powrotu?
Brzmi to górnolotnie, bo taki tryb włączył mi się podczas
pisania tegoż posta, jednak z mojej dziecięcej perspektywy
wyglądało to mniej więcej tak: mam kilku dobrych bohaterów,
wszyscy są tacy nudni, tacy przewidywalni, zróbmy coś szalonego!
Jeden z nich przechodzi na ciemną stronę i wtedy zaczyna się
akcja! Wszyscy giną, na końcu ginie mój czarny charakter, ale
zabawa trzeba przyznać była przednia. Tak, teraz jest ten moment, w
którym wszystkie miłośniczki/miłośnicy smętnych powieści
obyczajowych mogą popukać się w czoło, pokręcić z
niedowierzaniem głową i zadać sobie pytanie: „Co z nią jest nie
tak?”.
A moja
odpowiedź na to pytanie od lat pozostaje taka sama: Nie znoszę
nudy.
Łaknę
tego, co oryginalne, tego co w jakiś sposób się wyróżnia, tego,
co burzy spokój umysłu i przyspiesza bicie serca. Zanim jednak
posądzicie mnie o prowadzenie rozrywkowego, ekstrawaganckiego stylu
życia i zarzucicie fascynację złem, uprzedzę, że nie ma
nudniejszego człowieka ode mnie, z tak sztywnym kręgosłupem
moralnym, niejednokrotnie utrudniającym życie, że chętnie
wymieniłabym go na coś innego, a sama rzuciła się w wir szalonych
imprez.
Moralna
świadomość idzie jednak u mnie w parze z liberalnym umysłem,
który w chwilach pisarskiej weny pozwala mi przekraczać granice, w
codziennym życiu dla mnie nieprzekraczalne.
Uwielbiam
czarne charaktery. W książkach, filmach, serialach.
Nic
tak nie pobudza wyobraźni i fabuły jak soczysty, świetnie
skonstruowany czarny charakter.
I nie
mówię tu o postaciach wzbudzających skrajne emocje i odrazę. Bo
przykłady takich można by mnożyć. Mam na myśli fascynujących
bohaterów, których nie jesteśmy w stanie nienawidzić, mimo
wątpliwych moralnie czynów, jakich się dopuścili.
Jakie
cechy musi posiadać więc taki charakter, żeby moje serduszko było w
stanie go pokochać?
Pozwolę
sobie wymienić kilka:
1. Tragiczna
przeszłość – od pewnego czasu interesuję się psychologią i
nie raz zastanawiałam się co wpływa na to, że człowiek w danych
okolicznościach staje się taki, a nie inny? Jaka jest geneza zła?
Co kieruje bohaterem? Dlaczego wybrał ścieżkę nienawiści? Czyny
postaci muszą mieć solidny fundament w postaci odpowiednio
rozpisanej historii.
2. Wewnętrzny
konflikt – klasyczna walka dobra ze złem. Nic tak nie działa na
mnie jak rozdarty wewnętrznie bohater, usiłujący zapanować nad
swoimi słabościami, a jednocześnie nie będący w stanie się ich
pozbyć. Przykładem takiego bohatera jest dla mnie chociażby Kylo
Ren, którego część fanów Star Wars nienawidzi, a ja wprost
uwielbiam. Gniewny, nieobliczalny, a przy tym wszystkim tak
niesamowicie słaby i bezbronny. Samotny. Jak ten gawron na spowitym
jesienną mgłą drzewie :P ;D
3. Inteligencja
i charyzma – jedno z drugim silnie dla mnie powiązane.
Intelekt idący w parze z niezaprzeczalnym urokiem osobistym. Na
myśl przychodzi mi tu Loki i szerlokowy Moriarty ;)
4. Nieszczęśliwa
miłość – czarny charakter i jakiekolwiek głębsze uczucia? To
przecież niemożliwe! A co jeśli główny złoczyńca mimowolnie
odda serce dobrotliwej dziewczynie? Czyż jego wewnętrzny konflikt
i rozdarcie nie są fascynujące? Która z nas, drogie Panie, nie
zechciałaby uratować przed samozniszczeniem jakiegoś księcia
ciemności? ;) To przecież romantyzm w najczystszej postaci!
Na
kartach mojej powieści, której premiera wkrótce, pisałam
niejednokrotnie, że zło od zarania dziejów fascynuje, kusi i mami.
Moja główna bohaterka będzie miała okazję się o tym przekonać
na własnej skórze. I choć stworzyłam opowieść skierowaną
głównie do młodzieży, to największą frajdę sprawiło mi
pisanie tych właśnie fragmentów, w których mogłam pobawić się
tym, co nieodgadnione, tajemnicze, a momentami także złe i okrutne.
A moi ulubieni bohaterowie to oczywiście ci, o których nawet ja
sama, jako twórca nie wiem praktycznie nic ;)
Źródło fot. Pinterest