sobota, stycznia 11

Czy warto planować swoje opowieści?



Większość piszących osób z pewnością odkrzyknie: Tak! Przecież bez planowania nie ma sensu niczego tworzyć! Jest w tym oczywiście sporo racji i bardzo szanuję ludzi, którym udaje się prowadzić fabułę od początku do końca według pierwotnych założeń. A jednocześnie jest mi też trochę smutno, że dajecie się tak zamknąć w ciasnych ramach własnej historii.

Dla mnie pisanie nie jest pracą. Podejrzewam wręcz, że gdyby się nią stało, przestałoby mnie bawić i zamiast spuszczać ze smyczy własną wyobraźnię, musiałabym ją trzymać zamkniętą gdzieś w ciemnej piwnicy.

Planowanie mnie ogranicza.

Jestem jednym wielkim chaosem. Pomysły i przemyślenia torpedują moją głowę z prędkością światła, a abstrakcyjne historyjki wymyślam na poczekaniu. Mam jednak problem z trzymaniem się wypracowanego schematu. Ba! Ja go nawet nie tworzę. Pozwalam, by opowieść sama prowadziła mnie za rękę i wskazywała mi kierunek, którym chce podążać.

Oczywiście na początku w mojej głowie pojawia się sam pomysł. Tak było w przypadku „Lee Schubienika”. Wymyśliłam sobie nieco irytującą główną bohaterkę, której przytrafiają się dziwne rzeczy i postawiłam na jej drodze fascynującego mężczyznę, który postanawia odebrać sobie życie. Całość naszpikowałam elementami charakterystycznymi dla gotyckiego horroru, a więc wrzuciłam moją bohaterkę to wielkiej, nawiedzonej rezydencji i jednocześnie dość mocno rozbudowałam warstwę obyczajową. Na wstępnym etapie tworzenia jedynym, czego tak naprawdę byłam pewna, było zakończenie książki. Wszystko, co zdarzyło się po drodze miało doprowadzić moją Alicję do momentu kulminacyjnego. I doprowadziło. Drogami, których zupełnie nie planowałam. Zanim się obejrzałam, Alicja miała już całkiem pokaźny biogram, a jej światopogląd niebezpiecznie zbliżył się do mojego. Gdy zdałam sobie sprawę, że bohaterka stała mi się niebezpiecznie bliska było mi łatwiej kierować jej poczynaniami. Przed napisaniem każdej sceny zadawałam sobie pytanie: Co zrobiłaby teraz ta arogancka smarkula? I chociaż złościłam się na nią niejednokrotnie, to wiedziałam, że w danych okolicznościach nie byłaby w stanie zachować się inaczej. Przecież jakie ja popełniałam głupoty mając siedemnaście lat! Podobnie rzecz wyglądała w przypadku reszty bohaterów. Pozwoliłam im rozwijać się we własnym tempie. Każdy z nich znalazł się w miejscu, w którym miał się znaleźć, i w miejscu, którego wymagała od nich opowieść.

I dlatego, prowadzona za rękę przez samą historię byłam w stanie ją ukończyć. Czego nie udało mi się niestety zrobić w przypadku wielu innych projektów, porzuconych lata temu. Wszystko wina schematów, wykresów i innych ograniczających wyobraźnię elementów.
Od tamtej pory nie słucham ekspertów i robię w edytorze tekstowym to, na co mam ochotę :P

Jeśli szukacie sposobu na sprawne prowadzenie opowieści to moją jedyną radą jest, byście słuchali własnej intuicji. Pisząc, zróbcie sobie chwilę przerwy, zastanówcie się, którą drogą powinniście podążyć i ruszajcie przed siebie. Ale powoli, bez pośpiechu. Zróbcie sobie szkielet samej fabuły, a potem już róbcie z tym co chcecie.

A i jeszcze jedno.

Bądźcie wierni sobie.



Źródło fot: cms.qz.com