Jak głosi stara,
irlandzka przypowieść – w antycznych ruinach, znanych wśród miejscowych bardziej
jako Zamek Demona, pomieszkuje samotny Czarny Szermierz, gotowy w każdej
chwili rzucić się z w wir morderczej walki, a zapłatą za jego usługi mają być nie
pieniądze, a książki specyficznego gatunku.
Nauczona
wieloletnim doświadczeniem, że świat japońskiej sztuki animowanej woli topić
się w sosie sporządzonym z popularnych i powszechnie znanych tytułów, lubię co
jakiś czas powrócić do produkcji, które mają już, co prawda swoje lata, ale
których treść zdążyła mocno zagnieździć się w mojej pamięci. Jednym z takich
dzieł bez wątpienia jest krótkometrażowy film z 2002 roku, wyprodukowany przez Studio
4°C,
a wyreżyserowany przez Kazuto Nakazawę.
Fabuła
tego dziesięciominutowego obrazu skupia się na historii przedstawionej
z perspektywy dorastającej już dziewczyny, która przywołuje w pamięci
wspomnienia związane z bardzo burzliwym okresem w dziejach swego kraju.
Rozległe irlandzkie ziemie, pustoszone przez wojska angielskie i będące
świadkiem wielu krwawych rzezi i dramatów, stały się wyjałowioną, ponurą
krainą, a wśród jej mieszkańców na dobre zapanował marazm i ogólne
przygnębienie. Mała, pięcioletnia dziewczynka nie może jednak pogodzić się z
takim stanem rzeczy i postanawia uciec się do ostateczności – wyrusza na
samotną wyprawę do Czarnego Lasu, na poszukiwanie legendarnego wojownika.
Zamieszkujący okoliczne ruiny, obleczony w czerń mężczyzna, otrzymuje od niej
tajemniczą książkę, pod wpływem której postanawia rozprawić się z zagrażającym
Irlandii niebezpieczeństwem.
Prosta,
klasyczna opowieść, o sfilmowanie której pokusił się Nakazawa, zachwyca
mrocznym, gotyckim klimatem, w którym doskonale odnajdą się miłośnicy opowieści
z dreszczykiem. I chociaż podobnych dzieł widzieliśmy już mnóstwo, to
jednak Kigeki jest pozycją, obok
której ciężko przejść obojętnie. Bez wątpienia dużą zasługę miało w tym wykorzystanie
przez twórców nastrojowej kompozycji Franza Schuberta,
Ave Maria, która odpowiada za
nakreślenie romantycznego tła całej tej historii. Rumieńców
dodaje fabule również sama postać Czarnego Szermierza, o którym co prawda nie
wiemy zbyt wiele, ale gdy tylko pojawia się na ekranie, roztacza wokół siebie przyjemną
aurę tajemnicy.
Za
mankament tej produkcji uważam stronę wizualną, która nie wpływa zasadniczo na
odbiór opowieści, ale może momentami wywoływać grymas niezadowolenia na twarzy. Mamy tu więc piękne, przydymione, spowite mgłą pejzaże, z którymi kłócą się
przejaskrawione sylwetki postaci, pociągnięte niedbałą i miejscami koślawą
kreską. Należy oczywiście pamiętać, że jest to dzieło, liczące sobie już parę
ładnych lat, niemniej wady te dla niektórych mogą być dosyć rażące.
Niewyjaśniona
pozostaje dla mnie również zagadka pięcioletniej dziewczynki, której boso, bez
jedzenia i wody, udaje się pokonać ogromną odległość, dzielącą jej wioskę od
Czarnego Lasu. Widać irlandzkie kobiety są bardziej wytrwałe niż mogłoby się pozornie
wydawać.
Komu ze spokojnym sumieniem mogę polecić ten
krótki film? Przede wszystkim osobom, które lubują się w takich właśnie
skromnych, ale jednocześnie treściwych animacjach. Wielbiciele mrocznych
dramatów, utrzymanych w klimatach fantasy, również nie powinni być zawiedzeni,
a co bardziej spostrzegawczym widzom być może uda się odgadnąć, jaką książkę otrzymał
Szermierz od rezolutnej dziewczynki.